Skip to content

Chcesz mnie przekonać, to najpierw mnie zrozum

Na szkoleniu dla liderów ćwiczymy umiejętność przekonywania. Uczestnicy namawiają do swoich projektów, używając świetnych argumentów, które przekonałyby… ich samych. Czyli strzelają amunicją niewiele lepszą niż ślepaki. To, co przekonuje Ciebie, niekoniecznie przemówi do mnie. Chcesz mojego poparcia? Mów do mnie, nie do siebie. Niby oczywiste.

Jak to zrobić? Podpowiadam uczestnikom inną metodę – zanim powiesz swoje, najpierw posłuchaj. I to nie byle jak, tylko uważnie. ZROZUM swojego rozmówcę. Przecież nie chodzi o to, żeby napastować kogoś przez uszy. Później dobierzesz argumenty. 

 

Słuchasz, ale czy słyszysz? 

 

Ćwiczymy. Nacisk położony na słuchanie, takie na 100%. Sama też wchodzę w rolę.

– Natalia, Tobie chyba zupełnie spontanicznie przychodzi taki rodzaj słuchania, prawda? – w komentarzu uczestniczki zawarty jest pewien rodzaj zdziwienia. To zdziwienie mnie zatrzymuje.

– Co masz na myśli? 

– My się tu skupiamy i gimnastykujemy, a jak patrzę na Ciebie, to mam wrażenie, że Ty po prostu tak masz. 

 

Ale jak mam…? I wtedy zdałam sobie sprawę. Zaangażowane słuchanie może przychodzić naturalnie, a może stać się męczącą techniką. W gruncie rzeczy chodzi o coś bardziej fundamentalnego – o nastawienie do drugiego człowieka. Nastawienie pełne ZACIEKAWIENIA. Jeśli nie jestem szczerze ciekawa tego, co możesz powiedzieć i jak wygląda świat widziany Twoimi oczami, to moje słuchanie i pytanie będzie na siłę. Moją uwagę będzie pochłaniać to, co sama chcę powiedzieć. Albo to, jak wypadłam w tej rozmowie.

 

Tymczasem, gdy nie jestem ciekawa Drugiego, to sama sobie strzelam w stopę. Nie dowiem się, przez co przechodzą moi (współ)pracownicy, co ich motywuje i na czym im zależy. Nie dostrzegę, co tak naprawdę docenia mój szef. Czego w istocie potrzebują moi klienci. Nie zrozumiem, dlaczego moje dziecko zżyma się z “byle powodu” ani “o co znowu chodzi” mojemu partnerowi czy partnerce. BĘDĘ SIĘ ODNOŚIĆ DO TEGO, CO MI SIĘ WYDAJE, A NIE CO FAKTYCZNIE JEST. Wówczas mogę używać najbardziej wyszukanych argumentów, a i tak po drugiej stronie napotkam opór. 

 

To, co dostrzegła na minionym szkoleniu tamta uczestniczka, to było moje zaciekawienie. To ono (a nie techniki!) sprawiało, że rozmowa stawała się płynna, a rozwiązania jakby same wyłaniały się w jej trakcie. Muszę Was jednak przestrzec. Jeśli dorzucimy do tego jeszcze szukanie rozwiązań dobrych dla obu stron, to ryzykujemy poprawą i umocnieniem relacji. Tak że ostrożnie!