Skip to content

Czemu trudno mi się zmotywować do rzeczy, które lubię ?

Nie znam osoby, która nie miałaby tego problemu. Przynajmniej czasem. Przynajmniej przy niektórych działaniach. Wielu z Was deklaruje, że ma ten problem regularnie. Szczególnie w ostatnim roku. 

Motywacja to m.in. chęć do działania. To nie to samo, co determinacja, czyli konsekwentne działanie, które wynika z podjętej decyzji i jest przez nas realizowane pomimo różnych trudności i przeszkód. Motywacja jest bardziej „kapryśna i wrażliwa”, bardziej podatna na różne czynniki i wpływy zewnętrzne. Czyli na przykład jeszcze wczoraj mogłam mieć super motywację do codziennego biegania, ale dzisiaj pada deszcz i motywacja, by założyć buty i biec mi spadła do minus dwóch. Bez determinacji zostanę w domu. 

Czasem więc to nie brak motywacji, ale brak determinacji jest prawdziwym problemem. Tak, tak, stara dobra autodyscyplina. Fajnie jednak, żeby i motywacji nam nie brakowało, bo takiego emocjonalnego „zapalnika” do działania też przecież potrzebujemy! 

Jeśli więc motywacja, to ta chęć, ochota, „kop” do podjęcia działania,  z czego może wynikać jej niski poziom? 

Najbardziej oczywista odpowiedź, to ze specyfiki zadania. Trudno nam się zmotywować do robienia rzeczy, których nie lubimy z jakiegoś powodu robić – bo nudne, bo czasochłonne, bo irytujące, bo trudne etc. Często takie zadania prokrastynujemy, bo chcemy (świadomie lub podświadomie) odwlec moment przeżywania tych niewygodnych emocji. 

Dlaczego jednak zdarza nam się nie móc zmotywować do zadań, które generalnie lubimy robić? Są dla nas ważne, może nawet są (były?) nasza pasją… Czyli generalnie lubię czytać, ale ostatnio w ogóle się nie mogę zmotywować do sięgnięcia po książkę czy czasopisma. Generalnie lubię ćwiczyć, ale jak przychodzi co do czego, to coś nie mogę nabrać ochoty, żeby wskoczyć w ten dres. Zawsze lubiłam pisać, ale jak mam usiąść do pisania bloga, który leży odłogiem od miesięcy, to jakoś tak jednak nie wychodzi. Czemu tak się dzieje?!

Bardzo ważną i konkretną podpowiedź podsuwa nam neuropsychologia. Ta odpowiedź to DOPAMINA, czyli jeden z najważniejszych neuroprzekaźników w naszym ciele. Wbrew powszechnym skojarzeniom, najważniejszym zadaniem dopaminy nie jest uszczęśliwianie nas, lecz zmuszanie (motywowanie?) nas do podejmowania działań. Dopamina jest naszym silnikiem do wszystkich działań – niezależnie, czy mówimy o jedzeniu i piciu, czy o napisaniu czternastozgłoskowca. Warto wiedzieć, że nie tylko konkretne działania, ale już samo wyobrażanie ich sobie, powoduje wydzielanie dopaminy. Najwięcej dopaminy wydziela się w sytuacjach nowych – nasz mózg nagradza nas najmocniej za poszukiwanie „nowości” – nowych informacji, nowych doświadczeń. I ewolucyjnie miało to ogromny sens. Jednak w  kontekście np. mediów społecznościowych i nowych technologii, ten nasz instynkt dość mocno utrudnia nam codzienne funkcjonowanie. Ile razy w ostatnich dniach zdarzyło Ci się niekończące się scrollowanie Facebooka, Instagrama, wiadomości, czy pochłanianie kilkunastu filmików na YouTube pod rząd? Nasz mózg zalewa wtedy fala dopaminy i zaraz ma ochotę na więcej, bo oczekuje, że tam, w tym „feedzie” będzie kolejna nowość. I kolejna. Obecnie twórcy aplikacji i programów często zatrudniają speców od neuro manipulacji po to, żeby kolejne ich wytwory przyciągnęły naszą uwagę na jeszcze dłuższy czas.

Skutkiem ubocznym takiego „zalewania” się ogromnymi ilościami dopaminy z technologii (m.in. social media, gry komputerowe, pornografia online) jest to, że nasz organizm (żeby zachować równowagę), zmniejsza swoją wrażliwość na dopaminę. Czyli następnym razem, żeby „uruchomić silnik” motywacji, tej dopaminy potrzeba będzie bardzo dużo. Facebook sobie z tym poradzi. Książka, ćwiczenia, pisanie bloga – niestety wypadną najczęściej zbyt marnie w tym dopaminowym konkursie. Myśl o nich nie wydziela wystarczająco dopaminy, by ten mniej wrażliwy silnik odpalić i poczuć ochotę do zabrania się za nie. Zwłaszcza, że inne źródła „atrakcyjnych nowości”, np. w formie smartfona, są tuż pod ręką…

Czy jest na to sposób? 

Tak. Wrażliwość na dopaminę można przywrócić, ograniczając czasowo wysokodopaminergiczne czynności ( m.in. w/w technologie). Można raz na jakiś czas na cały dzień, można na kilka godzin każdego dnia. Im bardziej i więcej „postów” tym lepiej, ale nawet ograniczenie sobie ich każdego dnia z samego rana może być dobrym pierwszym krokiem. Kto z Was wstaje z łóżka z telefonem w ręku, a może nawet z już odpalonym i częściowo przeskrolowanym fejsikiem? Gdy od rana damy sobie dawkę łatwej dopaminy, później dużo ciężej nam będzie znaleźć chęć na „męczenie się” dla dużo mniejszej dawki tego neuroprzekaźnika, np. podczas czytania, spaceru na świeżym powietrzu, sympatycznej rozmowy czy… pracy. 

Może spróbuj jutro, dopóki nie wykonasz wszystkich zadań, które musisz i chcesz (czyli praca, obowiązki, dobre nawyki i pasje), nie siadać do „łatwej dopaminy” takiej jak social media czy seriale? Daj znać, jak poszło. 😊

Klaudia Fryc-Mallick
Managing director VDG, psycholog i trener biznesu specjalizujący się w szkoleniach międzykulturowych.