Skip to content

Miniporadnik dla rodziców walczących z rzeczywistością pracy z „pełnej chaty”

Wczoraj byłam mamą dwójki dzieci (7 i 2,5) i „zawodowcem” często pracującym z domu. Moje dzieci były radośnie słodkie i niesforne gdzie indziej w godzinach między 9.00 a 16.00. Mój mąż średnio cztery razy w tygodniu wychodził do biura, a piątego dnia ukrywał się po cichu z laptopem w czeluściach naszej sypialni, podczas gdy ja okupowałam przestrzeń między kuchnią a sofą (w pakiecie z dużym i wygodnym stołem kuchennym).

Dziś jestem mamą dwójki dzieci (7 i 2,5) i „zawodowcem” codziennie pracującym z domu. Moje dzieci są radośnie słodkie i niesforne 24 godziny na dobę w tymże domu. Mój mąż wychodzi do biura zero razy w tygodniu, ukrywając się po cichu z laptopem w czeluściach naszej sypialni, podczas gdy ja okupuję przestrzeń między kuchnią a sofą, która nagle skurczyła się trzy razy, wypełniona zabawkami, hałasami i ruchliwymi istotami (w pakiecie z ciasnym i wiecznie zabałaganionym stołem kuchennym).

Znajdź trzy różnice…

Brzmi znajomo?

Ostatnie trzy tygodnie były prawdopodobnie megaciężkie dla większości rodziców, którzy nadal pracują, tylko teraz do 100% pracy zdalnej dostali jeszcze w gratisie małych współpracowników (zwanych także ich dziećmi).

Naprawdę myślałam, że po tylu latach doświadczeń pracę z domu mam rozkminioną i w małym paluszku, ale ostatnie tygodnie zwaliły mnie z nóg, wytarzały w błocie i na koniec siadły na twarz swoim ciężkim zadem. Łagodnie rzecz ujmując. I to był moment, gdy wreszcie dotarło do mnie, że potrzebne nam są nowe zasady. Więc usiedliśmy, pogadaliśmy, zaplanowaliśmy i zaczęliśmy wdrażać. Po dwóch tygodniach krwawej batalii w końcu wypracowaliśmy system, który daje nadzieję na przetrwanie.  Może i Wy macie już do tej pory swoje rozkminione, skuteczne systemy godzenia rodzicielstwa i pracy zawodowej w czasach pandemii. A może jeszcze nie lub nie całkowicie… Może poniższy poradnik zainspiruje Was do stworzenia własnego „nowego porządku” krok po kroku:

KROK 1: Nazwij rzeczy po imieniu.

Nienormalna? Wyjątkowa? Cholernie trudna? Niemożliwa?

Jakkolwiek nazwiesz aktualnie panującą sytuację, niech Cię nie kusi, by myśleć, że to „biznes jak zawsze” lub że „to tylko trochę trudniejsze niż zwykle, powinniśmy więc aspirować do normalnego poziomu…”. Skończ to zdanie jak chcesz –  …produktywności, stresu, zmęczenia, szczęścia, energii, perfekcjonizmu. Cokolwiek tam włożysz, to praktycznie masz gwarancję, że to po prostu NIEREALNE. Oczekiwanie (nawet podświadome), że teraz z tylko jedną żonglująca ręką „performens” będzie taki sam jak wcześniej, jest niebezpieczną pułapką, z której musimy się uwolnić jak najszybciej! Im szybciej Ty sam(a) i ludzie wokół Ciebie zdacie sobie sprawę i zaakceptujecie, że to wyjątkowa sytuacja i MUSI być jakiś tego koszt, tym szybciej będziecie mieć szanse realnie tym kosztem zarządzać i go redukować.

Zamiast aspirować do tego, by być „100% perfect” matką lub ojcem, w pełni produktywnym pracownikiem, wspierającym przyjacielem lub dzieckiem i do tego (bo czemu by nie?) zrelaksowanym entuzjastą jakiegoś modnego hobby, może zacznij raczej aspirować do bycia tak dobrym, jak tylko obecna sytuacja pozwala. Daj 80% (70%? 60%? Mniej?) w tych obszarach, wiedząc, że tymczasowo właśnie to jest Twoje aktualne 100%.

 

KROK 2: Zapomnij o multitaskingu.

Jeśli „No to JAKOŚ trzeba będzie multitaskować…” było Twoją pierwszą myślą, gdy dowiedziałeś(aś) się, że teraz masz pracę z domu razem ze swoimi dziećmi, nie jesteś sam(a). Ja też sobie tak na początku pomyślałam, tak zresztą też zakłada wielu innych rodziców, z którymi w ostatnich tygodniach rozmawiałam.

Jeden drobny problem z tą strategią: multitasking nie działa. A przynajmniej nie tak, jak byśmy tego chcieli lub jak sobie nieraz to wyobrażaliśmy. Zarówno całe tony rzetelnych badań naukowych, jak i codziennych ludzkich doświadczeń udowadniają, że multitasking ani nie oszczędza magicznie czasu, ani nie pomaga nam robić tego, co robimy, lepiej. Raczej odwrotnie – jeśli staramy się robić jednocześnie dwie (lub więcej) rzeczy wymagające naszej mentalnej energii:

– zabiera to w sumie WIĘCEJ czasu (więc tracisz cenny czas, zamiast go oszczędzać!);

– często spada jakość / pojawia się więcej błędów;

– doświadczasz więcej stresu (ludzie wokół Ciebie, włącznie z dziećmi, też);

– na koniec czujesz więcej zmęczenia w porównaniu do monotaskingu tych samych zadań.

Dosyć powodów, by zapytać: to w imię czego właściwie uprawiamy multitasking?

Ile razy w minionych tygodniach czytałaś(eś) bajkę swojemu dziecku, jednocześnie próbując odpowiedzieć na ważnego maila z pracy? Albo gdy już w końcu złapałeś(aś) jako taki „flow” z tym tygodniowym raportem, Twój Skarb co chwilę przybiegał z płaczem, bo coraz to kolejne kończyny Spidermana tragicznie odpadały i wymagały NATYCHMIASTOWEJ naprawy? Jeśli tak wygląda Twoja nowa zawodowa rzeczywistość, zakładam się, że ostatecznie kończy się na irytacji, że dziecko „przeszkadza” i takim czy innym wyładowaniu się na nim. A także na konieczności zmierzenia się z faktem, że zadanie zajęło Ci co najmniej dwa razy więcej czasu, niżby mogło zająć, gdyby było wykonywane w spokojnym momencie. Tak więc podstawową zasadą jest ocalić siebie i innych przed multitaskingiem tak bardzo, jak to tylko możliwe, gdy będziecie planować swój NOWY PORZĄDEK.

 

KROK 3: Stwórzcie nowe struktury – dla wszystkich.

Struktura jest czymś, czego teraz wszyscy bardzo potrzebujemy, tak dorośli, jak i dzieci. Tylko że struktury, które będziecie tworzyć teraz, być może będą musiały wyglądać zupełnie inaczej niż Wasze „klasyczne” struktury pracy.

Sugeruję przyjąć za punkt wyjścia wiek oraz realne potrzeby i możliwości swoich dzieci.

Ze starszymi dziećmi (w wieku średnio 4+, 5+) sugeruję stworzyć coś, co nazywam „strukturą regularnych sprintów”. Te dzieci już mają wystarczająco dobre rozumienie pojęcia czasu i są przyzwyczajone i (lub) zdolne do dłuższych okresów samodzielnej pracy/zabawy. Chodzi o stworzenie czegoś na kształt słynnej i bardzo efektywnej techniki Pomodoro.

  1. Podziel swój dzień pracy na zdefiniowane z góry, krótkie okresy „pracy głębokiej” (30-45 minut) z krótkimi przerwami pomiędzy (5-15 minut).
  2. Z wyprzedzeniem zaplanuj aktywności na te bloki czasowe dla Twojego dziecka i (co bardzo ważne) wspólnie z Twoim dzieckiem! (np. w formie tablicy na ścianie).
  3. Ustaw stoper (kuchenny, na telefonie) dla siebie i dla dziecka na każdy blok pracy.
  4. Gdy zadzwoni – czas na przerwę! Wtedy sprawdzasz z dzieckiem, co słychać, monitorujecie postępy, wprowadzacie ewentualne modyfikacje, przytulacie się, rozmawiacie, ładujecie relacyjne baterie. To jest też oczywiście chwila odpoczynku dla Ciebie przed kolejnym „sprintem pracy głębokiej”!
  5. W środku dnia warto zaplanować dłuższą wspólną przerwę razem (obiad, jakaś wspólna gra lub zabawa, rozmowa), żeby dodatkowo podzielić dzień samodzielnej pracy na dwie mniejsze części – poranną i popołudniową. To może być szczególnie ważne dla dzieci, które jeszcze nie są przyzwyczajone do rutyny szkolnej i tych, które szczególnie mocno odczuwają potrzebę uwagi, bliskości.

W tej metodzie kluczowe jest wyjaśnienie dziecku na początku, że będziecie mieć określone bloki samodzielnej pracy (zabawy), gdy Ty zajmujesz się swoimi zadaniami, a dziecko swoimi (i że wtedy potrzebujesz ciszy i spokoju, o ile nie ma u dziecka jakiejś nagłej ważnej sytuacji). Zapewnij też dziecko, że będziecie mieć regularne przerwy dla siebie i to będzie najlepszy czas na pytania, rozmowę itd. Ważne: nie oszukuj z przerwami, nawet jeśli bardzo Cię kusi, by „jeeeszcze 5 minut popracować and tym zestawieniem”. Zapisz plik i wrócisz do tego za chwilę, po przerwie.

Jeśli Twoje dziecko ma e-lekcje w szkole, pewnie najłatwiej będzie zbudować bloki czasowe na podstawie czasu jego lekcji.

Jeśli dziecko nie ma formalnych lekcji, stwórzcie cały plan dnia sami.

Z moim synem Danielem (7 lat) zrobiliśmy to w następujący sposób:

1. Stworzyliśmy listę wszystkich zajęć, które Daniel lubi i które może odbywać sam.

Podzieliliśmy je na dwie kategorie: „nielimitowana ilość” dla aktywności, które nie wymagają ekranu, oraz „limitowana ilość” dla tych, które są na ekranie, jak gry komputerowe czy oglądanie bajek na Netfliksie). Dodaliśmy także trzecią kategorię: obowiązki domowe (wliczając tu jego poranne rutynowe czynności oraz prace w domu, które może wykonać samodzielnie). Okazało się, że był to jednocześnie świetny moment dla nas wszystkich, żeby świeżym okiem przyjrzeć się podziałowi obowiązków w naszej rodzinie i trochę więcej powierzyć dzieciom. Tak, na przykład teraz muszę sobie jakoś poradzić psychicznie z faktem, że ubrania w szafkach nie są złożone tak perfekcyjnie, jak zrobiłabym to ja sama. To już ponad tydzień i jak na razie, o dziwo, świat się jeszcze z tego powodu nie zawalił…

2. Stworzyliśmy karty tych aktywności – w naszym przypadku w trzech różnych kolorach. Daniel sam wybierał i drukował obrazki, które znalazły się na kartach i miał dużo radochy z zaangażowania go w ten proces.

3. Każdego wieczora Daniel sam tworzy swój plan na kolejny dzień, zgodnie z kilkoma prostymi zasadami, na które się umówiliśmy (np. tylko dwie aktywności „ekranowe” na dzień, przynajmniej jedna aktywność poza poranna rutyną z kategorii „obowiązki” itd.). Ważne jednak, że to on sam decyduje, co i w jakiej kolejności będzie jutro robił i u nas zdziałało to cuda, jeśli chodzi o jego automotywację, by trzymać się planu.

Miniporadnik dla rodziców - board

Jeśli masz młodsze dzieci (poniżej 4. roku życia), tego typu rutyna może okazać się niestety nierealna. Jeśli więc nie możesz lub nie chcesz wziąć  zwolnienia opiekuńczego, by się spokojnie nimi w tym czasie zająć, zachęcałabym Cię do oparcia swojej efektywności o budowanie dnia pracy wokół tzw. złotych godzin (tj. godzin, gdy możesz pracować bez konieczności zajmowania się dzieckiem). Skąd się bierze takie „złote godziny”? Po pierwsze – czas, kiedy Twoje dziecko śpi: wczesne poranki, popołudniowe drzemki i ostatecznie (choć mniej chętnie) dodatkowa godzina wieczorem. Po drugie – jeśli masz partnera lub partnerkę, umówicie się na konkretny, dopasowany do Waszej indywidualnej sytuacji, grafik podziału opieki nad dzieckiem w ciągu dnia. Mogą to być na przykład naprzemienne godziny pracy, pół dnia + pół dnia, może to być choćby dodatkowa godzina lub dwie dla Ciebie na pracę w ciągu dnia etc. Cokolwiek ma szansę u Was zadziałać. Chodzi jednak o to, by zawsze tylko jeden z partnerów pracował, a drugi aktywnie zajmował się dzieckiem i żebyście mieli ustalony, jasny grafik. Unikamy multitaskingu za wszelką cenę, wiemy dlaczego.

Jeśli widzisz, że Twoje „złote godziny” nie sumują się do 8 godzin pracy, nie panikuj! Po pierwsze – wróć do KROKU 1: To nadzwyczajny czas, wszyscy jesteśmy w jakiś sposób częścią tej sytuacji, łącznie z Twoimi współpracownikami, przełożonymi i klientami. Po drugie – wciąż masz szansę zrobić WIĘCEJ w ciągu tych kilku naprawdę spokojnych godzin niż w ciągu całego dnia szalonego, niemożliwego multitaskingu.

 

KROK 4: W momentach pracy stosuj zasady „pracy głębokiej”.

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że te krótkie odcinki pracy, przeplatane częstymi przerwami, albo wyłącznie tych kilka „złotych godzin” nie wystarczą, by zrobić wystarczająco dużo. Ale jeśli popracujesz nad maksymalizowaniem swojej efektywności w tych krótszych okresach, możesz się naprawdę mile zdziwić, ile pracy udaje Ci się w tym czasie wykonać! W czasie „normalnego” (8-godzinnego) dnia pracy często sporo czasu marnujemy (prokrastynacja, rozpraszacze, chaos i brak dobrego planowania, spadki efektywności spowodowane zmęczeniem umysłu itd.), więc nasz rzeczywisty czas produktywnej pracy nigdy nie jest tak długi jak oficjalne godziny pracy.

Upewnij się zatem, że w okresach pracy wdrażasz dyscyplinę oraz podstawowe narzędzia i techniki efektywności, takie jak:

  1. Zawsze zaczynaj dzień z realistycznym planem i jasno określonymi priorytetami (np. metoda ALPEN , matryca EisenhoweraMoSCoW  czy jakakolwiek inna technika planowania i priorytetyzacji, która się u Ciebie sprawdza). Ważne, żeby planować mniej w perspektywie dnia, bo to nas „zmusza” do zaplanowania w pierwszej kolejności tego, co rzeczywiście na ten dzień jest najważniejsze.
  2. Walcz z prokrastynacją – jakie ważne, ale niekonieczne przyjemne zadanie masz tendencję odkładać na później? Nazwij je! Zrób je najpierw i poczuj tę przyjemną ulgę, że najgorszą „żabę” masz już zjedzoną. Nie pozwól jej siedzieć Ci na biurku, gnić i psuć Ci przez cały dzień nastroju.
  3. Ogranicz dystraktory do minimum! Powiadomienia na telefonie, wyskakujące powiadomienia z maila (naprawdę ich potrzebujesz?!), internet, media społecznościowe… Usuń je ze strefy pracy. Używaj w sposób kontrolowany kiedy indziej. Przyznać się! Kto z Was chodzi z telefonem nawet do toalety?
  4.  

KROK 5: Poza blokami pracy weźże, kurde, odpuść!

Jak już się wygramolisz z czeluści sypialni (teraz zwanej także biurem) na tą krótką przerwę, na dłuższy lunch lub dlatego, że teraz Twoja kolej opieki nad dzieckiem, ćwicz się w starożytnej sztuce „mindfulness” (czyli mentalnym byciu „tu i teraz”) i w pięknie monotaskingu (jak odpoczywam, nie sprawdzam maila; jak bawię się z dzieckiem, nie układam w głowie odpowiedzi do klienta etc.). To jest czas na przytulanie, łaskotki, rozmawianie, nierozmawianie, muzykę, wideoczat z dziadkiem, gotowanie, lekkie ogarnięcie salonu, zabawę, nicnierobienie itd. W dużym skrócie to czas na pójście bez spiny za tym, co podpowiadają relacje, ciało i serce. To czas na robienie mniej. Nie, to nie muszą wcale być te wszystkie ambitne rzeczy w stylu Perfekcyjnego insta-rodzica – głęboko wierzę (podparta i nauką i własnym doświadczeniem), że często najbardziej nagradzającą rzeczą, którą możesz dać swoim dzieciom, jest Twoja NIEPODZIELNA UWAGA. I może to jest ta najcięższa część dla niektórych z nas (dla większości?). Odpuścić, monotaskować, tylko jedna rzecz w jednym momencie. Ale jak zaczniemy się w tym ćwiczyć dziś, krok po kroczku, mamy szanse wyrobić w sobie naprawdę użyteczny nawyk na całe życie.

 

 

KROK 6: Mądrze „ostrz piłę”.

Ciebie też frustruje słuchanie od kilku tygodni o tych wszystkich „niesamowitych możliwościach”, jakie otworzył przed nami ten nagły „ocean wolnego czasu” płynący z kwarantanny? Jakże idealny czas na przeczytanie tych wszystkich zaległych książek, ukończenie różnorodnych kursów online, nadrobienie filmów i seriali za wszystkie czasy itd. Ty też jakoś wcale nie czujesz tej „oceanicznej bryzy”? Może wręcz przeciwnie, nie wiesz, w co ręce wsadzić? Więc po pierwsze – odetnij się od tej społecznej presji „robienia teraz więcej”. Ty już w tym momencie ROBISZ WIĘCEJ. Po drugie – ważne jednak, żebyś jednak mądrze zadbał(a) o siebie w tym czasie. Stephen Covey nazwałby to „ostrzeniem piły” – czyli upewnieniem się, że w życiu masz czas nie tylko na „produkcję” (robienie), ale także na zadbanie o „narzędzie produkcji”, jakim jesteśmy my sami (odpoczynek, prawdziwa regeneracja, żeby potem mieć energię znowu „produkować”). Nawet jeśli na dziś oznaczać by to miało po prostu zdrowsze nawyki związane ze snem i odżywianiem, wykrojeniem czasu na zadbanie o kilka najważniejszych relacji, zrobienie 15-minutowej (zamiast standardowych 45 minut) sesji jogi, rozciągania, medytacji czy co tam jeszcze dotąd sprawiało, że ładowały się Twoje fizyczne i emocjonalne baterie. Małe cegiełki. Małe nawyki. Nie muszą być perfekcyjne, ale powinny być w miarę regularne.

 

KROK 7: Testujcie, zmieniajcie, dostosowujcie, komunikujcie się…

To jest nowa i dynamiczna sytuacja, i takie też powinno być nasze podejście. Testujemy, patrzymy, co działa, a co nie, dostosowujemy, modyfikujemy… A przede wszystkim pilnujemy komunikacji i przypominania sobie nawzajem, że gramy w jednej drużynie, jako rodzina, nawet wtedy (zwłaszcza wtedy!), gdy się kumuluje stres, napięcie i frustracja.

Nie chodzi o znalezienie tego jednego, perfekcyjnego rozwiązania. Bardziej chodzi zarządzenie kosztami obecnej sytuacji tak dalece, jak tylko jesteśmy w stanie.

 

Wdrażamy powyższe kroki (nieperfekcyjnie) w ostatnich dniach i już widzimy ogromną różnicę – zarówno w sferze zawodowej, jak i rodzinnej.

A jak wy sobie radzicie z godzeniem pracy z domu i rodzicielstwa?

Podzielcie się w komentarzu!